Tour de Pologne w 3 dni

Nasze kolejne podejście do wyjazdu na Tour de Pologne odbyło się w 2018 roku, tym razem zakończone sukcesem.  Pierwszy wyjazd na tą imprezę mieliśmy zaplanowany na sierpień 2017, wszystko dopięte, noclegi zamówione, ale nie dość, że jakiś „miły pan” wytyłował w mój samochód jakieś 2 tygodnie przed wyjazdem, to jeszcze Robertowi odwarstwiła się siatkówka w oku pod koniec lipca, więc nawet nie myśleliśmy o tym wyjeździe. Natomiast 2018 roku był idealny na wyjazd, ponieważ mieszkaliśmy już w Szczecinie i łatwiej było logistycznie zorganizować wyjazd.

Podróż samochodem lub pociągiem do Krakowa nie wydawała się zbyt dobrym pomysłem, ze względu na czas. Nie mieliśmy zbyt dużo wolnego a chcieliśmy „zaliczyć” 2 lub 3 etapy.  Jako, że uwielbiam planować wszystkie nasze wyprawy, wpadłam na pomysł, że polecimy samolotem. Niestety z Goleniowa rok temu nie było bezpośredniego lotu do Krakowa, ale był do Warszawy. A co najważniejsze wychodziło taniej niż pociąg do Krakowa. Tak więc w piątek po południu polecieliśmy z Goleniowa do Warszawy, żeby następnego dnia rano pojechać pendolino (ok. 2,5h)  do Krakowa. Oczywiście wszystkie bilety kupione w promocji, więc wszyło mega tanio. Droga powrotna była zaplanowana podobnie, tylko że pociągiem z Katowic do Warszawy i samolotem do Goleniowa.

Jako, że miał to byś wyjazd niskobudżetowy, każde z nas spakowało się w jeden mały plecak, minimalna ilość ubrań, a kosmetyków jeszcze mniej.  Z lotniska w Warszawie poszliśmy spacerkiem najpierw na późny obiad, który okazał się niewypałem, bo pani kelnerka nie podeszła do nas przez jakieś 20 min, więc stwierdziliśmy, że lepiej zjemy w hotelu.  Wybraliśmy hotel Sound Garden, https://www.soundgardenhotel.pl/  Robert często tam jeździł załatwiać jakieś pracowe sprawy, poza tym był dość blisko lotniska i blisko przystanku SKM, skąd rano mieliśmy dojechać na Dworzec Zachodni.

Hotel ma bardzo ciekawy wystrój, każde piętro zrobione jest w innym stylu, nam trafił się motyw lasu. Pokoje ciekawe urządzone i w bardzo fajny sposób zagospodarowana jest w nich przestrzeń. Jeżeli zarezerwuje się pokój odpowiednio wcześniej, można liczyć na bardzo fajną cenę. Tak prawdę mówiąc, ja byłam w tym hotelu kiedyś, zupełnie przez przypadek. Byliśmy w 2016 roku w Warszawie, Robert akurat siedział cały dzień w Veloart na bike fittingu a ja się trochę nudziłam. Wtedy napisał do mnie Michał, że tego dnia jest w tym właśnie hotelu konferencja Security Case Study. Nie miałam wejściówki na wykłady, ale można była w holu hotelu spotkać się z wystawcami. Dostałam dla siebie i kolegów z pracy kilka gadżetów od Sekuraka. Oczywiście musiałam wspomnieć, że przecież Michał napisał kiedyś jeden z pierwszych artykułów dla nich, o VPN. Jeżeli dobrze pamiętam był to jakiś konkurs i nawet zajął jedno w czołowych miejsc w konkursie. Dostał możliwość uczestniczenia w szkoleniu i kalendarz, który wisiał u nas w biurze przez cały rok. Tutaj link to tego artykułu https://testowka.sekurak.pl/?p=382 Michał, jeżeli coś pomyliłam to mnie popraw. Ciekawe czy uda nam się kiedyś w końcu dostać kubek Sekuraka 😉
Ale nie o tym miało być, już wtedy ten hotel zrobił na mnie duże wrażenie i wiedziałam, że będę chciała tam kiedyś pojechać.

Rano  szybko wstaliśmy i udaliśmy na przystanek SKM, który był dosłownie naprzeciwko hotelu. Bez śniadania, bo przecież to wyjazd niskobudżetowy, więc nie będziemy jeść w hotelu, tylko na dworcu śniadanko w Mc Donaldzie. Pech chciał, że na dworcu Zachodnim Mc Donald nie miał śniadań. Całe szczęście udało nam się kupić jakąś kawę i pyszne bułki z jajkiem, gofry, wodę. Tak zaopatrzeni wsiedliśmy do Pendolino, do wagonu w strefie ciszy. W takim wagonie jest zakaz rozmów i jazdy z dziećmi. Podróż była wspaniała, cisza, spokój, idealne na drzemkę.

W Krakowie mieliśmy się spotkać z Agnieszką i Markiem, którzy pojechali na urlop do Zakopanego i najpierw wpadli do Krakowa też obejrzeć Tour de Pologne www.tourdepologne.pl  Jako, że oni poszli od rana zwiedzać miasto, my poszliśmy rozejrzeć się po rynku, gdzie miał odbyć się start wyścigu i prezentacja zawodników. Było bardzo gorąco, na pewno ok. 30 stopni. Oczywiście musieliśmy zaliczyć wszystkie wyścigowe konkursy, tzn. ja musiałam, bo nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła. W planach mieliśmy udać się jeszcze gdzieś w miasto, ale postanowiliśmy zostać na rynku, żeby zająć jak najlepsze miejsca na prezentację. Marek załatwił nam dzień wcześniej książkę wyścigu, więc  znaliśmy całą logistykę wyścigu, numery zawodników, hotele w jakich będą mieszkać.

Ustawiłam się najpierw na środku rynku pod balonem reklamowym, żeby chociaż troszkę być w cieniu, ale żeby mieć też dobry widok na to co się dzieje pod sceną. Przecież musiałam stać z przodu. Jak ludzie zaczęli się ustawiać pod barierkami, stwierdziłam, że już czas na zmianę miejsca. Ratował mnie kapelusz który dostałam na Tour de Swiss, bo chyba bym dostała udaru słonecznego. Robert za to został w cieniu, chciał ustawić się w dobrym miejscu jak zawodnicy będą startować.

Zrobiłam sporo zdjęć, przywitałam się z Czarkiem (Cesare Benedetti) oraz z Przemkiem Niemcem i Michałem Gołasiem, a nawet udało mi się w tłumie wypatrzyć Anię Szafraniec-Rutkiewicz. W tym zamieszaniu nie zauważyłam, kiedy ruszył wyścig i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Znaleźliśmy Agnieszkę i Marka  i ruszyliśmy w miasto. Poszliśmy do La Bicicleta, żeby coś zjeść, ale okazało się, że nie robią już obiadów. Skończyło się na piwku i mrożonej kawie, a na obiad poszliśmy na zapiekanki  na Plac Nowy. Kiedyś w Krakowie przesiadywaliśmy jedynie na Rynku Głównym, jednak jak kolega pokazał nam Kazimierz, od tamtej pory jesteśmy jego wiernymi fanami. Jak nie ma czasu zjeść to idziemy na zapiekanki i obowiązkowo na lody na Starowiślną – Pracownia Cukiernicza pana Stanisława Sargi, która powstała w 1985 roku. Moje ulubione smaki to kakaowy z bakaliami (rewelacja !!!!!) i borówkowe. Niestety tym razem nie mieliśmy tyle czasu, żeby pójść na lody, czego bardzo żałuję, bo w ten upalny dzień byłby idealnego, chociaż pewnie kolejna też byłaby nie mała. Nie zapomnę jak w któreś wakacje stałam w tej kolejce pół godziny w upale, byle by tylko zjeść lody.

Trzeba było zbierać się pomału na metę, która miała być na Błoniach. Kolarze mieli zrobić tam kilka rund. Udało się nam akurat trafić na zakończenie rywalizacji dzieci. W miasteczku wyścigu coraz mniej atrakcji, ale zrobiliśmy kilka zdjęć.  Ustaliliśmy, że znowu się podzielimy, chłopaki zostaną na mecie oglądać końcówkę wyścigu, a ja z Agnieszką pójdziemy na parking, gdzie są autobusy ekip kolarskich. Wiadomo, wtedy można zrobić najlepsze zdjęcia, bo o gadżetach kolarskich nie było mowy.

Jednak kultura kibicowania na wyścigach za granicą jest zupełnie inna niż w Polce. Tam kibicie są spokojniejsi, bardziej kulturalni wobec zawodników, mniej roszczeniowi, no i nie rzucają się na każdy bidon jakby był wytłaczany diamentami.

Udało nam się w końcu trafić na parking ekip, który mieścił się koło stadionu Wisły Kraków. Pierwsze co udałyśmy się do autobusy Bora Hansgrohe a tam przywitał nas Szymon  z Fan Clubu Bora Hansgrohe Poland i przekazał informację, że Pascal Ackermann z Bory wygrał etap. Dostałyśmy czapeczki Bory dla nas i dla chłopaków, ale nie zapomnę jednego pana… to waśnie miałam na myśli, pisząc, że polscy kibice są …. specyficzni.  Pan podszedł do autobusu i zapytał się czy dostanie bidon (wiadomo, że nie ma bidonów po wyścigu w autobusie, szczególnie, że zawodnicy jeszcze nie przyjechali do autobusów), bidonu nie było, ale Pan dostał czapeczkę i strasznie się oburzył,  po co mu taka czapeczka, co on z nią będzie robił, on chce bidon !!! Nosz cholera, chcesz to sobie kup. Kolejna dziwna  sytuacja była na starcie. Podjechał do mnie Przemek Niemiec się przywitać, podpisać zdjęcie, a ludzie z tłumu się pytają kto to jest. Szok, no szok. Można nie być jakimś wielkim fanem, ale naprawdę, polskich kolarzy jeżdżących za granicą nie mamy jakoś dużo, więc chyba jak już ktoś wybiera się na taki wyścig, powinien mieć jakaś minimalną wiedzą… no sama nie wiem, może za dużo wymagam.

W każdym razie, po chwili przyjechał Czarek, pogadaliśmy jeszcze trochę,  zrobiliśmy zdjęcia i umówiliśmy się kolejny dzień w Katowicach. Czarek a właściwie Cesare, pochodzi z Włoch i jest Włochem, ale mieszka w Gliwicach gdzie ma żonę i córkę, świetnie mówi po polsku, ma wiele fanów w Polsce i jest najsympatyczniejszym kolarzem w całym peletonie.

Udało mi się robić również moje upragnione zdjęcie z Andre Greipelem, Fabio Aru  i Łukaszem Wiśniowskim. Zmęczeni ale bardzo szczęśliwi poszliśmy zjeść belgijskie frytki pod stadionem Cracovii. Później Marek z Agnieszką pojechali do swojego hotelu, a my poszliśmy spacerkiem do swojego. Oni zostawali jeszcze jeden dzień w Krakowie, żeby ruszyć dalej do Zakopanego. My natomiast mieliśmy w planach rano jechać do Katowic na kolejny etap Tour de Pologne.

Tym razem wybraliśmy hotel Ibis Budget przy samym dworcu PKP. Hotel nie ma jakiś wielkich luksusów, ale jest idealny na niskobudżetowy wypad. Jak odpowiednio wcześniej się zarezerwuje pokój to można  za noc zapłacić 39 zł za 2 osoby, oczywiście bez śniadania.

Rano wpadliśmy na szybkie śniadanie do Green Caffe Nero https://greencaffenero.pl Pierwszy raz jadłam tam coś  jak byłam u siostry w Londynie i bardzo żałuję, że nie ma takiego miejsca w Szczecinie. Kawka pyszna, a mnie urzekła kanapka z kiszonymi warzywami. Po prostu moja bajka w 100%. Po śniadaniu szybkie przejście na dworzec PKS, bo z Krakowa do Katowic najbardziej się opłaca jechać właśnie PKS. Niecała godzinka w klimatyzowanym autobusie i byliśmy już na dworcu PKS w Katowicach. A przy samym dworcu hotel miała Bora Hansgrohe. Poszliśmy się szybko przywitać z chłopakami, pooglądaliśmy sprzęt i udaliśmy się na dworzec PKP, ponieważ tego dnia start miał być z Tarnowskich Gór a zakończenie w Katowicach.

Wszystko miałam logistycznie dopracowane, pojedziemy pociągiem na start do Tarnowskich Gór a jak kolarze wystartują wrócimy szybko na pociąg do Katowic, bo umówiliśmy się z Fan Clubem Borahansgrohe na wiadukcie. Co prawda nie wiedziałam jeszcze gdzie ten wiadukt, ale przecież ja z moją orientacją w terenie na pewno szybko znajdę.

Pociąg trafił nam się fajny, nowoczesny. Łatwo trafiliśmy na miejsce startu i czekaliśmy sobie, bo akurat pomału zaczęły się zjeżdżać autobusy ekip. Zainteresowanie ze strony miejscowych było ogromne. Udało się porozmawiać z Przemkiem Niemcem, od którego dostałam bidony do Roberta do nowego roweru. Zrobiłam zdjęcie z Markiem Rutkiewiczem i dostałam piękny żółty bidon Lotto Jumbo od Mister Polska.

Kolarze wystartowali a my zaczęliśmy iść w stronę dworca. Peleton miał zrobić rundkę po mieście i pojechać na właściwą trasę. Jakie było wszystkich zdziwienie kiedy pojechali na tzw. drugą pętlę.  Dopiero w pociągu się dowiedzieliśmy, że ktoś z prowadzących wyścig pomylił trasę i trasa będzie skrócona. Bałam się, że nie zdążymy wrócić do Katowic. W drodze powrotnej pociąg był najgorszy z możliwych, z plastikowymi siedzeniami, które strasznie się w tym gorącu nagrzewały, o pójściu do WC nie było mowy, bo strach.

Robert na bieżąco śledził, gdzie znajduje się peleton i była szansa, że jednak zdążymy na styk. Z dworca prawie biegiem udaliśmy na wiadukt, który całe szczęście był blisko. A na wiadukcie regularna impreza. Banery, zdjęcia kolarzy, flagi. Atmosfera była niesamowita, byliśmy pod wielkim wrażeniem jak FanClub to wszystko zorganizował. Czarek za każdym razem jak przejeżdżał to machał do kibiców na wiadukcie. Dobrze, że dostaliśmy dzień wcześniej czapeczki  Bory, to się jakoś wtopiliśmy w tłum.

Na koniec etapu standardowo się rozdzieliliśmy, Robert został na mecie a ja poszłam szukać gdzie będą autobusy ekip. A tam kolejna nieciekawa sytuacja z udziałem naszych kibiców. Podeszłam sobie do obsługi ekipy Team Emirates, żeby się podpytać o dalsze plany na wyścig itp. a Pan z obsługi krzyczy do mnie, że nie mają bidonów. Bardzo się zdziwił, że chciałam tylko pogadać. Chwilkę rozmawiamy i podjeżdża jakiś dzieciak na rowerze i drze się, że chce bidon. Pan grzecznie mu odpowiada, że nie ma (wiadomo po angielsku) na co dzieciak wydziera się: „no to spier…” Myślałam, że szczęka mi opadnie, było mi tak wstyd. Podeszłam do tego Pana i go przeprosiłam za tego dzieciaka, mówię, że nie wszyscy polscy kibice się tak zachowują i ogólnie jest mi strasznie wstyd, że na naszym narodowym wyścigu nie potrafimy się zachować. Byłam na kilku wyścigach za granicą i tam nie ma czegoś takiego, na pewno nie w takim stopniu jak u nas. Tam ludzie po prostu przychodzą kibicować i bawić się. Usiadłam na murku i czekałam na męża, a pan z UEA woła mnie żebym podeszła do samochodu. I woła mnie, woła, żebym szybko przyszła, bo otworzył bagażnik… i mówi do mnie, że on naprawdę nie ma bidonów, ale pamięta mnie z innych wyścigów i wyjął z bagażnika torbę kolarską na jedzenie. Mówi do mnie “tylko schowaj szybko, bo jak te dzieciaki zobaczą to będzie awantura”. Szok, to był bardzo miły gest z jego strony. Potem przyjechał jeszcze Przemek Niemiec i podpisał mi tą torebkę żebym miała jeszcze lepszą pamiątkę.

Czarek przyjechał rowerem i tak samo wrócił do hotelu, włączył sobie gps żeby nie zgubić się z tym swoim rowerem w Katowicach. Jedynie szkoda, że nie udało się zrobić zdjęcia z Michałem Kwiatkowskim, ale wiadomo, nasza największa gwiazda była najbardziej oblegana przez kibiców. Nie ma jednak tego złego, bo za kilka miesięcy spotkaliśmy go w Andorze i wtedy można było spokojnie porozmawiać i zrobić sobie zdjęcie.

Poszliśmy do naszego hotelu, kolejny Ibis Budget, również bardzo niedaleko. Mimo później pory i zmęczenia, uświadomiliśmy sobie, że nawet nie mieliśmy czas zjeść. Wybraliśmy w okolice dworca do AIOLI http://www.aioli-cantine.com szczerze to nie pamiętam co tam jedliśmy, bo byłam tak zmęczona, ale było bardzo dobre. W tych Katowicach czułam się troszkę dziwnie , bo jak szliśmy to dzielnica była nie za ciekawa, budynki bardzo zniszczone, dziwne towarzystwo pod wpływem %%, a za chwilę ta sama ulica robi się nowoczesna, galerie handlowe, piękne budynki. Zdziwiło mnie, że w Katowicach  jest prohibicja, czyli w godzinach 22-6 nie można kupić alkoholu.

Centrum Katowic, niby nowoczesne, ale nie wszędzie

Rano szybko się spakowaliśmy, nasze „zdobycze” wyścigowe poupychaliśmy w plecaki i poszliśmy szukać śniadania. Plan był taki, że pozwiedzamy trochę miasto i nie jedziemy już na start kolejnego etapu, żeby nie spóźnić się na samolot. Na tym mogła by się skończyć nasza wycieczka, ale okazało, że to dopiero początek przygód. Na śniadanie trafiliśmy do Kofeina Bistro, było pyszne i pożywne. Woleliśmy kręcić się w okolicach dworca, żeby nie oddalić się za daleko i zdążyć na pociąg do Warszawy. Szukaliśmy usilnie hotelu w którym zatrzymali się kolarze Team Sky, podobno miał być w okolicach dworca i był, tylko, że to nie ten, że są dwa, a ten drugi, właściwy jest prawie za miastem.  Za to spotkaliśmy kolarzy Bory który robili sobie przejażdżkę po mieście.  Przed samym odjazdem trafiliśmy w jeszcze jedno ciekawe miejsce na deser.  Przy samym dworcu, jednak zapomniałam nazwy. Bardzo podobny do Coffee Bar w Świnoujściu. Czegoś takiego brakowało mi w Szczecinie.

Super cukiernia w Katowicach, szkoda, że nie pamiętam nazwy

W końcu trafiliśmy na nasz pociąg, po raz kolejny Pendolino w strefie ciszy. Wyjeżdżaliśmy ok. 15 żeby spokojnie na 20.40 zdążyć na samolot. Mieliśmy mieć sporo czasu wolnego w Warszawie.  Jesteśmy jakieś 50km do Warszawy i nagle pociąg stanął, najpierw myśleliśmy, że to jakiś chwilowy postój, ale po pół godzinie zaczął chodzić konduktor z niemiłą informacją, że jest jakaś bardzo poważna awaria na stacji Warszawa Włochy i cały ruch został wstrzymany do odwołania. Oprócz nas były w pociągu jeszcze 2 osoby, które musiały zdążyć na samolot. Pani leciała do Włoch, a Pan na Łotwę do pracy. Po jakiś dwóch godzinach pociąg ruszył, bardzo pomału, okrężną drogą. Wszyscy dostaliśmy wafelki i wodę, a że była już pora obiadu to chciałabym kupić coś w Warsie. Pierwotny plan zakładał, że zjemy na spokojnie w stolicy. Niestety okazało,  się, że są tylko pierogi i nie można płacić kartą, bo terminal nie działa. Zjedliśmy jedną porcję pierogów na pół, bo zabrakło już jedzenia w Warsie. Byłam w szoku jak przyszła do nas Pani Kierownik Pociągu poinformować, że pociąg specjalnie dla naszej 4 zatrzyma się na stacji Warszawa Okęcie i tam będą już na nas czekać taksówki, które zabiorą nas na lotnisko, normalnie szok !!! Niestety na stacji Warszawa Okręcie byliśmy 19.45 a samolot odlatywał o 20.40. Pan i Pani już wiedzieli, że nie zdążą na swój samolot, ale okazało się, że PKP pokrywa koszty ewentualnego noclegu i  innego lotu, kolejny szok. Dlatego też nie stresowałam się jakoś specjalnie czy zdążymy  na ten samolot czy nie. Godzina 20.05 wpadamy na lotnisko, a tam kolejna do bramek bezpieczeństwa na pół godziny stania. Zaczęłam prosić, żeby nas ludzie w kolejce przepuścili, nikt nie robił problemów, oprócz turystów z Izraela, którzy z fochem stwierdzili, że oni też są spóźnieni i muszą czekać w kolejce i nas nie przepuszczą. Ehhh 20.30 przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa i biegiem do bramek, jest szansa, jest napisane, że trwa boarding. Dobiegamy, a tam informacja, że nasz samolot jest spóźniony pół godziny. Uff, jakoś się udało i polecimy. Kupiliśmy szybko coś do zjedzenia i zmęczeni padliśmy w samolocie.  Dopiero później jak się przebudziłam, uświadomiłam sobie, że przecież mamy busa z Goleniowa do Szczecina, który przez spóźniony samolot nam przepadnie. No i ciekawe jak wrócimy do Szczecina?? Całe szczęście okazało się, że autobus czekał tylko na pasażerów z naszego lotu, więc po prostu na nas czekał.

W końcu wsiadamy do spóźnionego samolotu

To były bardzo intensywne 3 dni, pełne wrażeń, przygód, ale również bardzo męczące i gorące. Czy powtórzyłabym taką wycieczkę, na pewno, ale nie w tym roku i raczej na pewno nie pojadę już na Tour de Pologne, chyba, że będzie jakaś super okazja. Nie do końca odpowiada mi ta cała otoczka wokół wyścigu, jednak na zagranicznych Tourach jest to zupełnie inaczej zorganizowane. Ale co przeżyłam i zobaczyłam to moje, wróciłam opalona i poznałam mnóstwo nowych ludzi.